Dzisiaj po raz pierwszy wypuściłyśmy się za miasto same – oczywiście samochodem. I pojechałyśmy do Glas House Mountains National Park – gór, które zostały tak nazwane przez mojego ulubionego odkrywcę od spraw Antypodów – kapitana Cooka. Naszą wycieczkę zaczęłyśmy od Lookout’u na cały park… i wyboru góry, na którą chcielibyśmy się wspiąć.
Ten biały - to nasz wehikuł czasu ;-)
Na punkcie widokowym ;-)
I wraz z Moniką ;-)
I pobliska ścieżka...
Nasi niemieccy koledzy z pracy bardzo polecali nam Mount Beerwah (556m) twierdząc, że nie warto przerażać się tym, co zobaczymy... Trochę zdziwiło mnie oczywiście, że Kim zapytała mnie czy mamy liny... Ale wszystko miało się wyjaśnić już niebawem. Nie dałyśmy się bowiem przestraszyć i pojechałyśmy do Mount Beerwah (w zasadzie Monika dowiedziała się o niektórych faktach tuż po tym, jak zobaczyłyśmy tabliczkę „For Experienced Climbers Only” ;-)) Początek był trudny, ale do przejścia... Gorzej było trochę dalej. Od razu zrozumiałyśmy dlaczego Kim pytała o liny – przed naszymi oczami urosła bowiem prawie pionowa skała w górę (i w tym przypadku „prawie” nie robi żadnej różnicy!). Będąc ambitne i twierdząc, że dlaczego mamy być gorsze od naszych niemieckich kolegów podjęłyśmy atak na szczyt. Niestety okazało się, że nasze buty – świetne nizinne obuwie, nie nadaje się do chodzenia po skałach – no może do zjeżdżania z nich tak... Po wyliczeniu równania ze zmiennymi złamana ręka, noga, piękny widok, doktorat... Postanowiłyśmy wybrać inny szlak.
Ale nie można powiedzieć, że nie probowałyśmy!
I troszkę szkoda, że się nie udało...
Druga z wielkich gór Mount Tibrogargan (364m) i jej szlak 4-klasy trudnosci (tylko o jeden niżej niż nasz poprzedni) - Trachyte circuit (5,6m), okazały się być bardziej przyjazne. Sam szlak był niesamowity – pokazywał bowiem całą różnorodność Glas House Mountains – lasy hodowlane, busz, magmowe skałki, strumyki z typową roślinnością bagienną i niezapomniane widoki na góry. Jednym słowem – stwierdziłyśmy, że warto było tu przyjechać!
Ale na naszej "przyjaznej górze" też było ładnie!
Nawet bardzo ładnie ;-)
I z takimi widokami...
Ale to jeszcze nie miał być koniec, mimo iż tak nam się wydawało... ;-) Bo była dopiero czwarta i mimo, że do zmroku została tylko godzina – nie chciałyśmy spędzić tego czasu tylko na kupowaniu ananasów...
A takie zdjęcia można zrobić z samochodu...
A oto i nasz Mount Tibrogargan ;-)
Przy wyjeżdzie z Glas House Mountains znajduje się niezbyt wysoka Mount Beerburrum (278m), oferująca widok na całe Glas House Mountains... Problem tylko w tym, że zeby dostac się na szczyt może nie sa potrzebne umiejętności wspinaczkowe, ale na pewno mocne serce. Pod taką górę jeszcze nie podchodziłyśmy! Ale... Chcieć to móc! Opłacało się! Widok faktycznie był niesamowity... Myślę, że pozostanie nie tylko na zdjęciach...
Ostatni rzut oka na góry i czas wracać do domu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz