wtorek, 16 października 2007

12 sierpnia

Mt Tambourine

Spalone słońcem następny dzień postanowiłyśmy spędzić w lesie ;-) Ale nie byle jakim! Uznawane za jedno z najbardziej urokliwych miejsc Mount Tambourine przywitało nas swoimi jakże różnorodnymi szlakami. Wodospady, lub lepiej miejsca, gdzie powinny się znajdować ;-) Ale przede wszystkim palmy, palmy, palmy! Takiego lasu tutaj jeszcze nie widziałyśmy – niesamowite lasy palmowe, wśród których od czasu do czasu można było znaleźć i fig tree – drzewo pasożyta. Tak naprawdę to nie był to ani las deszczowy, ani busz, jaki do tej pory znałyśmy. Jednym słowem – inny i wspaniały.

Pnie drzew...

Przy wejściu na jeden ze szlaków

I na jednym ze szlaków

Palmy, palmy, palmy...

I punkty widokowe ;-)


Ale oprócz lokalnej flory i wodospadów, których nie było, spotkałyśmy także przedstawiciela miejscowej fauny. I trzeba przyznać, że stał się obiektem wielu zdjęć… Ku zdumieniu większości osób wokół. Do tego zdążyłyśmy się już jednak przyzwyczaić… (zdjęcie postanowiło się nie obrócić...)

Po sesji zdjęciowej postanowiłyśmy wybrać się na miejscową ulicę galeryjek (nie dodam sztuki... choć tak nazywana jest w przewodniku), gdzie główną atrakcją były dla nas krówki o rozmaitych smakach (powstrzymałyśmy się i zjadłyśmy tylko po 4 ;-)) Tutaj także Monika po raz pierwszy odkryła cudowny smak herbaty Chai, która odtąd towarzyszyła nam przez resztę pobytu w Australii…A potem… Jeszcze jeden krótki spacerek wśród palm i… do domu. Bo zrobiło się ciemno…
Centrum miasta

I nasza kafejka w stylu greckim

I znów palmy, palmy, palmy...

Brak komentarzy: