Lubimy wstawać o 4 rano. Nie wiem czemu, ale większość naszych wycieczek zaczynamy o tej godzinie. Tak było i tym razem. Po drodze do Sydney postanowiłyśmy się wybrać do Cairns. Oczywiście nie jesteśmy tak naiwne, żeby nie wiedzieć, że Cairns nie jest po drodze… Ale biorąc pod uwagę konieczność podróży samolotowej – dla nas było. W związku z tym wzięłyśmy przysługujące nam dni urlopu – i w drogę!
Przystanek pierwszy: Cairns
Do miasta przyleciałyśmy około 10 i już 1,5 godziny później po załatwieniu wszystkich rejsów, kolejek, samochodów… siedziałyśmy w samochodzie zmierzającym na południe od Cairns ciesząc się okolicznymi widokami. Podobno jeśli ktoś przyjedzie do Cairns – nie warto już jechać na Mauritius… Ciekawe, ale na pewno warte sprawdzenia! Kolejność jest istotna – najpierw Mauritius!
Wodospady – wodospadami… Paronella Park. Te dwa słowa mimo, że pierwsze z nich jest po prostu nazwiskiem założyciela parku, powinny tłumaczyć się jako „Spełniaj marzenia”. Założyciel parku po tym, jak dorobił się na handlu plantacjami trzciny cukrowej (który dzisiaj nazwalibyśmy zapewne spekulacją) postanowił spełnić swoje marzenie i zbudować w Australii… zamek na styl hiszpański. I dokonał tego. Wokół zamku założył niesamowity ogród, w którym wszystko zostało przemyślane do najdrobniejszych szczegółów. Marzenia spełnił, szczęście nie do końca mu dopisało… Dzisiaj możemy jednak oglądać to dzieło i uczyć się marzyć…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz