wtorek, 23 października 2007

13 września

WIELKA Wyprawa

Lubimy wstawać o 4 rano. Nie wiem czemu, ale większość naszych wycieczek zaczynamy o tej godzinie. Tak było i tym razem. Po drodze do Sydney postanowiłyśmy się wybrać do Cairns. Oczywiście nie jesteśmy tak naiwne, żeby nie wiedzieć, że Cairns nie jest po drodze… Ale biorąc pod uwagę konieczność podróży samolotowej – dla nas było. W związku z tym wzięłyśmy przysługujące nam dni urlopu – i w drogę!
Przystanek pierwszy: Cairns
Do miasta przyleciałyśmy około 10 i już 1,5 godziny później po załatwieniu wszystkich rejsów, kolejek, samochodów… siedziałyśmy w samochodzie zmierzającym na południe od Cairns ciesząc się okolicznymi widokami. Podobno jeśli ktoś przyjedzie do Cairns – nie warto już jechać na Mauritius… Ciekawe, ale na pewno warte sprawdzenia! Kolejność jest istotna – najpierw Mauritius!

A widoki wyglądały tak...
Jechałyśmy przez pola bananów, trzciny cukrowej, aż dojechałyśmy do chyba największego drzewa pasożyta (i to zdecydowanie na obydwu półkulach!). Curtain Fig Tree – niestety nie udało nam się zrobić porządnego zdjęcia poglądowego, ale… może choć to pokaże, jak takie drzewko wygląda.
Kilkadziesiąt kilometrów od drzewka rozpoczynała się pętla wodospadów Millaa Millaa Waterfall Circuit. Po kąpieli pod pierwszym z nich, wyruszyłyśmy na bezskuteczne poszukiwanie latających lisów (warto czasem uaktualniać strony atrakcji turystycznych, bądź też lisy ;-) wiedziały że przyjeżdżamy – a miały czekać! ;-))) I do kolejnych wodospadów Zillie i Ellinjaa.

Pod tym wodospadem można się kąpać - co oczywiście uczyniłyśmy, choć woda... była w temperaturze naszego poczciwego Bałtyku ;-) Byli tacy, którzy rezygnowali po zamoczeniu stopy ;-)
Zillie Falls - widok niestety tylko z punktu widokowego...

I ostatnie z trójki - Ellinjaa.
Wodospady – wodospadami… Paronella Park. Te dwa słowa mimo, że pierwsze z nich jest po prostu nazwiskiem założyciela parku, powinny tłumaczyć się jako „Spełniaj marzenia”. Założyciel parku po tym, jak dorobił się na handlu plantacjami trzciny cukrowej (który dzisiaj nazwalibyśmy zapewne spekulacją) postanowił spełnić swoje marzenie i zbudować w Australii… zamek na styl hiszpański. I dokonał tego. Wokół zamku założył niesamowity ogród, w którym wszystko zostało przemyślane do najdrobniejszych szczegółów. Marzenia spełnił, szczęście nie do końca mu dopisało… Dzisiaj możemy jednak oglądać to dzieło i uczyć się marzyć…
W dzień...

...i w nocy...

Brak komentarzy: